„Beksiński we Wrocławiu”

MISTRZ pofatygował się i odwiedził Wrocław z takim rozmachem pierwszy raz od 30 lat… trzeba się było wybrać na wystawę i chwil kilka poświęcić MISTRZOWI…

Luty w naszej długości i szerokości geograficznej zdaje się być idealnym dopełnieniem tematyki przewodniej prac Beksińskiego…

Szaro, buro i ponuro – Czego chcieć więcej…?

Mroku, krzyczącego z obrazów – Memento Mori…

Zdeformowanych postaci, połatanych, naprędce skleconych pseudo ludzkich postaci…

Krzyże, mrok, smutek i samotność bijąca po zapuchniętych od łez oczu…

Czego się spodziewać po utalentowanym artyście, którego życie delikatnie mówiąc i rzecz ujmując nie oszczędzało…

Z dala od rodzinnego Sanoka, Rodzina sypać się zaczęła…

Warszawa wykończyła wszystkich po kolei…

Zamiar wcielany w życie pozbawienia się życia miał zwłaszcza Tomasz Beksiński – wreszcie mu się udało…

Zofia Beksińska – zmarła (teoretycznie) „naturalnie” lecz (zapewne) zbyt szybko…

Zdzisław Beksiński (po)żył dłużej niż żona, a tym bardziej niż syn lecz okoliczności jego śmierci – zabójstwo sprawiają, że ów nietuzinkową Rodzinę należałoby określić mianem w pewnym stopniu „przeklętej”…

„Ostatnia Rodzina”

Ostatnia z pierwszych, pierwsza z ostatnich…

Teoretycznie fajnie – wyjątkowa, ciekawa, nietuzinkowa Rodzina lecz wewnętrznie tragiczna, przeklęta i wydawać by się mogło, że nieszczęśliwa…

Jak być szczęśliwym rodzicem mając takiego syna jak Tomasz Beksiński…(?)

Może twórczość Zdzisława Beksińskiego była formą ucieczki – sposobem radzenia sobie z niełatwą rzeczywistością, którą fundowała mu Rodzina, a zwłaszcza syn – Tomasz Beksiński…(?)

Miało być o wystawie, a wyszło o Rodzinie – „Ostatniej Rodzinie”…

Wyjątkowe prace MISTRZA są tak bardzo charakterystyczne i pod względem warsztatu rewelacyjne, że aż trudno cokolwiek o nich (na)pisać – trzeba „je” zobaczyć zagłębiając się tym samym w Świecie Zdzisława Beksińskiego…

Być jak Zdzisław Beksiński…?

Nie, dziękuję bardzo… zdecydowanie z życiem, na życie MISTRZA zamienić się nigdy bym nie chciał…

Podziwiam, w pewnym zakresie i na jednej z płaszczyzn zazdroszczę – w zazdrości pozytywnym zabarwieniu lecz w szerszej perspektywie szczerze współczuje i życzyć innym stania się „Ostatnią Rodziną” nigdy bym nie polecił…

Lecz może tak już musi być?

My wszyscy „zwyczajni zjadacze (czerstwego) chleba” mimo iż zwyczajni to znacznie szczęśliwi od tych, których historia pamięta nieśmiertelności im nadając…(?)

I co „Im” po tym gdy już ich nie ma, a za życia cierpieć im przyszło…?

Drogi się nie wybiera…?

Droga wybiera nas…?

A może jednak obranie kierunku wędrówki zależy tylko i wyłącznie od nas samych…?

Nie wiem, nie znam się…

Kiedyś się dowiem lub dowiedzieć się nie będzie mi nigdy dane…

Dodaj komentarz